wtorek, 24 grudnia 2013

Część VII c:



Welcome, welcome, welcome :))
Today is a  BIG, BIG,  DAY.  Prawda? Dziś  Wigilia :3
Pomijając zupełnie notkę, chciałam wam wszystkim  ( a szczególnie   wszystkim ludziom z jakichkolwiek fandomów do, których należę, i  z naznaczeniem  DLA HEROSÓW )   życzyć wszystkiego dobrego,  wspaniałego i tego co najlepsze na święta oraz w  nowym roku. Więcej fantastycznych  blogów do czytania, weny, więcej  książek, Swojego ukochanego Peete/ Percy'ego / Jace'a / Patcha / Ethana/ Erze /  Augustusa /  Harrego  czy Rona i czego sobie tam jeszcze zażyczycie :D 
Chciałam, też was przeprosić, ze nie dodałam notki dwa dni z rzędu ale było trochę kiepsko z czasem i weną. Dlatego dziś dodaję notkę ekstra => czyli będzie trochę czytania, ale pojawią się nowe postacie i "ta" jedna o której wszyscy ostatnio pisali, ze przypadła im do gustu (;
Jeszcze raz przepraszam!
Jeszcze raz Wesołych świąt!

A teraz zapraszam do czytania  i komentowania :))
_____________________________________________________________
                     Dla   Kasi
____________________________________________________________

Przekroczyła próg zła i naburmuszona, więc nawet zapach   pulpetów domowej roboty, nie poprawił jej nastroju.   Rzuciła szybkie słowa powitania w stronę rodziców i brata, którzy znajdowali się w jadalnej części salonu i pognała na drugie piętro. Drzwi zamknęły  się za nią z  trzaskiem.  April rzuciła  swoją torbę  koło biurka, wzięła  największa poduszkę z łóżka i przyciskając ją do piersi  usiadła na włochatym dywanie wpatrując się w okno.  Szyba zajmowała  całą ścianę naprzeciwko drzwi i ukazywała niesamowity obraz Nowego Jorku  o każdej porze dnia i nocy. 
Dziewczyna znajdowała się   na najwyższym piętrze małego  bloku , w swoim pokoju, który była dla niej małym królestwem i w sumie mogłaby  z niego nie wychodzić.
April z goryczą popatrzyła  na otaczającą ja panoramę nocnego miasta i mocniej przycisnęła poduszkę. Czuła w gardle wielką gulę i słone łzy, które  ciekły jej po policzkach. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy wybuchnąć   głośnym płaczem, czy się jednak się powstrzymać. Przygryzała delikatnie dolną wargę, myśląc przez chwilę, a co ją właściwie przed tym powstrzymuje?  Ukryła twarz w poduszce a pokój wypełnił donośny szloch.
Po chwili zaczęła nabierać  gwałtownie powietrza. Otarła łzy rękawem i łapiąc się ramy łóżka  niepewnie wstała.
- Weź się w  garść April,  na pewno nie jesteś w tak beznadziejnej sytuacji , jak Ci się wydaję-  szepnęła do siebie, siląc się na  zabawny ale  pewny ton, co za bardzo jej nie wyszło, dlatego, ze głośno pociągnęła przy tym nosem.  Osunęła się na łóżko, z białą rama od strony ściany, a materac delikatnie  ugiął się pod jej ciężarem  i sprawił, ż przyjemnie się zapadła.  Apy zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę, jednocześnie  po omacku szukając chusteczek, które powinny  stać gdzieś na doczepianej do łóżka  nocnej półce.  Dziewczyna musnęła palcem tekturę  a  następnie wyciągnęła z opakowanie jedna z chusteczek i wysmarkała  głośno nos. Jeszcze chwilę siedziała w zupełniej ciszy, mając  w głowie pustkę.  Potem jak gdyby nic się nie stało, poderwała się z łóżka, włączyła światło i rzuciła się ku  swoje granatowej torebce. Obróciła ja do góry dnem, tak, ze wszystko z niej wypadło ; telefon, szkicownik, podręczniki ze szkoły,   ręcznie robione przez Terliy ciastka, zapakowane w chusteczkę, paczka gum,  słuchawki,   kilka długopisów, mały flakonik perfum Pumy    i cieniki  zeszyt w arbuzy.  Dziewczyna zgarnęła zeszyt  i długopisy do siebie, po czym przeturlała się na dywan i umościła wygodnie. Otworzyła notatnik na ostatniej, nie zapisanej stronie i  ściągnęła zatyczkę z długopisu zębami.


Mój drogi pamiętniczku
. – zaczęła
Wszystko wali mi się  na łeb, na szyję  i totalnie nie rozumiem, co się dzieje.    A ja  w tym momencie, zamiast iść do lekarza, jak normalna osoba z problemami psychicznymi, pisze jakieś głupstwa w notatniku,  i myślę, że wszystko się ułoży i znowu będzie zajebiście.
- 
napisała po czym zaśmiała się gorzko. Co w nią wstąpiło?  Od kiedy była jak reszta swoich kochanych przyjaciółeczek i wyżalała się pamiętnikowi? 
- Bezsensu- syknęła i  skreśliła  to, co właśnie zapisała,  na tej samej stronie, żeby się Wyżyc, napisała kilka przekleństw, żeby się wyżyć, zamknęła z impetem zeszyt i rzuciła go w  kąt.  Obróciła się na plecy, po czym przyjęła pozycję, jakby chciała zrobić aniołka na śniegu.  Czuła, ze z wielką chęcią popłakała by się jeszcze raz, ale nie umiała.  Chwila słabości i zmieszaniu  ustąpiła miejąca  złości i frustracji z powodu, że nic nie rozumiała. Przejechała ręką po twarzy i pociągnęła się za włosy warcząc z niezadowolenia.  Przez kilka kolejnych chwil, turlała się po dywanie, wydając różne „groźne” dźwięki, które człowiek wydaje jak jest zły, z czasem jednak zaczęły  one przypominać, wycie wyliniałego psa, krztuszącego się pawiana i  popsutą klimatyzację. April    wydawała z siebie właśnie coś, co przypominało bardziej zew godowy żab i  odgłos  pijackiej czkawki,  niż gardłowe bulgoczenie, jakim zazwyczaj obdarowywał ją nauczyciel wuefu, kiedy zorientowała się co robi i jak brzmi to, co wydobywa się z jej gardła. Usiadła, zmierzwiła włosy ręką  i wybuchła szczerym śmiechem, opierając się  o łóżko.
- Boże, co ja robię… -  powiedziała po kolejnym napadzie śmiechu, który dorwał ją, kiedy uświadomiła jak dziwne potrafią być jej huśtawki nastrojów, w końcu chwilę temu, jeszcze płakała  teraz…
- No właśnie, ja też nie wiem co ty robisz -  dobiegł do niej wysoki chłopięcy głosy.  Odwróciła się w stronę drzwi. W  progu stał niski chłopczyk o krótkich, gęstych brązowych włosach,  który wydawał się identyczna kopią April, tylko rodzaju męskiego  i o siedem lat młodszą.  W drzwiach stał jej siedmioletni, bart; Adam. -  Jesteś głupia, wiesz? Przed chwilą  jeszcze płakałaś a  teraz…
- Czekaj, co? – rzuciła szybko, wstając -  stoisz tu od chwili gdy  zaczęłam płakać? – rzuciła  mu gniewne spojrzenie. „Jak widział, to mam przekichane”  - dodała w myślach.
- Nie,   jestem tu od chwili, jak udawałaś głodnego albatrosa – powiedział  uśmiechając się szeroko, kiedy dziewczyna miała na twarzy zdziwienie tak wielkie, że nie dało się go przeoczyć -  Słyszałem jak szlochałaś, bo byłem u siebie w pokoju, patrzyłem czy Wróżka Zębuszka już przyszła.- skończyła i wyszczerzył  się tak, aby siostra na pewno zobaczyła, że   nie ma dolnej  dwójki,  po prawej stronie.  Dziewczyna podeszłą do niego chwiejnie, kucnęła przy nim i złapała go za głowę, po czym zaczęła okręcać ją na wszystkie strony i jednocześnie delikatnie łaskotając  brata w szyję.  Chłopczyk  zaśmiał się głośno i jeszcze raz wyszczerzył się w uśmiechu.
- Ale wiesz, że Zębuszka, przychodzi tylko w nocy, prawda,  parówo?  - powiedziała pieszczotliwie, nazywając go „parówą” co miała w zwyczaju od dawna. Adam wzruszył chudymi ramionami.
- Oczywiście, że wiem, ale może mnie chciała odwiedzić wcześniej - powiedział z przekąsem -  aha, rodzice wołają Cię na kolację za pięć minut-  zakończył, momentalnie zmieniając temat i dziarskim krokiem wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.  Dziewczyna znowu została sama  w pokoju.  Wszystkie emocje z niej uszły, czuła się… pusta.  Dosłownie, jakby ktoś wyssał z niej wszystko i nie zostawił nic.
- Nom, jedna totalna, chaotyczna, beznadziejna pustka – powiedziała April cmokając z dezaprobatą.  Wstała ciężko i ruszyła ku toaletce by zmyć, resztki makijażu z dzisiejszego dnia  i to, co rozmyło się chwilę temu podczas krótkotrwałej  histerii, by uniknąć nie potrzebnych pytań rodziców.  Znim zeszła na kolację, zebrała jeszcze włosy w kok i ubierając czyste skarpetki wyszła z pokoju i poszła w stronę jadalnej części salonu.
Zeskoczyła z kilku  ostatnich stopni z  głośnym łomotem i przejechała na wypranych skarpetka po panelach, wpadając do salonu.   Mama szukała czegoś w wielkiej, nowoczesnej szafie  a ubraniami, Adam bawił się klockami lego, przed włączonym telewizorze, w którym aktualnie  wyświetlany był program „Szpital”  a tata nakładał dużą porcję ubitych ziemniaków na czarny półmisek.   Na średnim, ciemnym mahoniowym stole,  rozłożony był czysty zielony obrus a cała zastawa stołowa była już ułożona.  Pomimo, że  po jednej i drugiej stronie stołu, mieściły się dwie osoby, jedno krzesło z prawej, było zawsze zabierane i stawiane na rogu stołu, ponieważ tam, gdzie stać powinno, zawsze leżał służbowy laptop taty i nigdy nie było nigdzie miejsca by go przestawić.   W  salonie i kuchni roznosił się zapach masła  i robionych przez mamę April pulpetów.  Dziewczyna  wskoczyła na krzesło w momencie kiedy w  radiu zaczęła lecieć piosenka Katty Perry  California Girls”. To był jedne z tych starych przebojów, które bardzo lubiła. Pochodził jeszcze  z przed czasu,  zjednoczenia stanów w kolonie.
Tata postawił koło niej gorący półmisek z jedzeniem i wszyscy  usiedli do stołu.  Wszyscy jedli w ciszy a piosenki płynące z radia mieszały się z odgłosami  telewizora.  Dziewczyna zjadała szybko swoją porcję, po czym od niechcenia  zapytała się brata czy będzie jadł  swoją porcję  gotowanej marchewki. Tata rzucił jakiś kąśliwy ale zabawny komentarz na temat  jej apetytu i rozmowa znowu  się ucięła.  Ciszę przerwała mama chrząkając i wszystkie trzy pary oczu zwróciły się ku niej.  Kobieta już otwierała  usta  by coś  powiedzieć  i nagle wszystko zamigotało.  Kolory się odwróciły a  świat zaczął tracić kształty. I nagle wszystko znów stało się normalne oprócz…
-  O MÓJ BOŻE!                -  Dziewczyna krzyknęła  spadła z krzesła, po czym oszołomiona wzięła je i skierowała  je w stronę niedźwiedzia.  Wielka bestia, przypominała  niedźwiedzia  Grizzly, kiedy pominęło się kilka szczegółów jak na przykład długi haczykowaty  ogon,  kły wielkości  jej  kości strzałkowej, na których znajdowały się jakby szerokie złotobrązowe pierścienie i  soczyście granatowe łuski w okolicach nosa i oczu.  Niedźwiedź podniósł leniwie powiekę, spojrzał na nią nonszalancko, i mlaskając zamknął oczy, po czym głośno zachrapał.
- April?! -   usłyszała ostry głos matki i przenikliwe spojrzenie ojca na sobie. Dziewczyna nie popatrzyła na nią. Cały czas wpatrywała się w kolec na końcu ogona niedźwiedzia. – April, co ty robisz do jasnej cholery? – krzyknęła, a dziewczyna popatrzyła w jej stronę.  Krew odpłynęła jej z twarzy   a nogi zastygły z przerażenia.
- Mamo, odsuń się od niego… - wyszeptała  drżącym głosem.
-  April, co ty mówisz? Od kogo mam się odsunąć?  I zostaw to cholerne krzesło i nie celuj nim w ojca!-   mama krzyknęła zezłoszczona, ale w jej głosie dało się usłyszeć  także nutę przerażenia i troski.   Szary wilk ze złotymi plamami na ciele i takich samych oczach, który stał za matką i sięgał jej gdzieś do  końca żeber,  warknął   nie przyjaźnie.
- Mamo, wilk… za tobą, tato, uważaj na tego niedźwie…. –  świat znów  stracił ostrość. Usłyszała jeszcze głos mamy „znieś ją do łóżka”  i wszystko stało się czarne.

***
Zimno. To jedyne co pamiętam.   Skuliłam się tak, jak zawsze gdy było mi zimno  a ja chciałam jeszcze pospać. Czułam chłód  pomimo, że leżałam pod gruba kołdrą.   Spięłam każdy  mięsień swojego ciała  gdy, usłyszałam  moje imię dochodzące jakby zza tafli jeziora.  W tonie głosu było słychać napięcie ale także troskę, sprawił, że poczułam się bezpieczna. Gdziekolwiek byłam.
- Obudzić ją? -  do moich uszu dobiegł,  wysoki  dziecięcy głosik, pełen podekscytowania.
-  Wypadałoby – mruknął drugi, idealnie przeciągając każdą samogłoskę.
- April? – powiedziała ktoś ciepło i delikatnie szturchnął mnie w ramię.   Głosy brzmiały już normalnie. – April, słońce, wstań.-  powtórzył głos, ale teraz był bardziej  napięty.
-  Jeszcze pięć minut, mamo, dobrze?  Nie wiem czemu budzik nie zadzwonił- powiedziałam  ziewając i przykryłam sobie twarz poduszką.
-  Wstań. Natychmiast. -   warknął drugi w kolejności wypowiadania się głos.  Trochę mnie to zdezorientowało, więc postanowiłam wstać dla własnego bezpieczeństwa. Podnosząc się na łokciach, ziewnęłam przeciągle  i otworzyłam oczy. Przez chwilę nic nie widziałam bo wzrok miałam zamglony, ale po chwili wszystko nabrało kształtu.
Nie powiem, trochę się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam w swoim pokoju, stół piknikowy z jedzeniem, starą hipiskę, małą dziewczynkę, która wyglądała jak mała laleczka  Barbie, kobietę kota i chłopaka, który, pomimo to, że na pewno był młodszy ode mnie, wyglądał, cóż… dość mrocznie. Przetarłam oczy, wierząc w to, że stół, jedzenie i nawet prawdziwe drzewo, które wyrosło na środku mojego pokoju, znikną wraz z tymi dziwnymi ludźmi.  Jednak nie poskutkowało.
- Yhym… - jęknęłam i  opadłam na poduszkę – błagam, niech mnie ktoś uszczypnie, nie chcę mieć takich paranoicznych snów, moje  życie, już mi starcza…- powiedziałam  przecierają twarz ręką. Znów zamknęłam oczy  i naciągnęłam  na siebie kołdrę pod sam nos. 
Materac wybił mnie  do góry, kiedy ktoś  rzucił się na łóżko, po czym mocno uszczypnął mnie w policzek.
- Ała!-  krzyknęłam, odrzucając kołdrę na bok i w dość zabawny sposób spadając z łóżka.  Odwróciłam się  w stronę i obrzuciłam piorunującym spojrzeniem małą dziewczynkę, która siedziała na poduszce i  śmiała się w niebogłosy.
- Belly, ona żartowała- powiedziała  Kocica  biorąc dziewczynkę  na ręce.  Dziewczynka już miała odpowiedzieć, kiedy  stara hipiska podniosła rękę i nagle wszyscy umilkli, łącznie   z chłopakiem, który przestał na chwilę jeść hot-doga.
- April, usiądź – powiedziała ciepło i wskazała gestem ręki  na wolne miejsce przy stole.
- Skąd pani wie jak mam na imię? -  burknęłam  nadal siedząc na podłodze w dość pokracznej pozycji.
-  Proszę, kochanie usiądź nie mamy wiele czasu.  To bardzo ważne. Postaram Ci się wszystko wyjaśnić. – powiedziała, ostrzejszym tonem.  W kobiecie było cos, co sprawiało, że człowiek… chciał jej zaufać.  Nie miałam co ze sobą zrobić.  Owszem,   nie wiem co tu się działo,  ale a) kobieta powiedziała, że mi wszystko wyjaśni  b) mieli jedzenie, a ja byłam strasznie głodna.  Wsunęłam się na miejsce obok staruszki. Przede mną siedziała Kocica trzymając małą Belly na kolanach. Kiedy popatrzyłam   tęsknie na półmisek  pełny hot-dogów, staruszka roześmiała się i nałożyła mi jednego na talerz. Już kocham te kobietę!
-  Posłuchaj Apy. Może Ci się wydawać, że w twoim życiu dzieje się coś bardzo dziwnego.  Ale to nieprawda.  Po prostu ujawnia Ci się, ukrywana dotąd  siła medialna. To  coś  naturalnego, w  życiu każdego medium. Martwi mnie tylko wiek ukazania się twoich umiejętność … - powiedziała z namysłem.  Otworzyłam szerzej oczy , szczęka mi opadła  a jedzenie stanęło w gardle. O czym ta kobieta mówi?  Chłopak widząc moją minę roześmiał się gorzko.
- Spoko, ogarniesz,  Miles Ci wszystko wytłumaczy – rzucił niby od niechcenia, tonem i głosem  takim samym jak miał Miles.
-  Miles?  Ten chłopak, co? – zaczęłam,  ale urwałam, bo do głowy napłynęła mi tysiąc pytań.
- Tsa… ten Miles- żachnął chłopak – na moim bracie można polegać.- powiedział i  znów  zajął się sowim hot-dogiem. No tak,  SA braćmi, to widać.
-   Z całym szacunkiem, proszę pani – zwróciłam się w stronę kobiety -  ale ja nic, nie rozumiem. – oblałam się rumieńcem.
- Wiem.- powiedziała kobieta,  patrząc na mnie troskliwie.- I na razie nie zrozumiesz. Czy jesteś spakowana, skarbie? -
- Spakowana na co? -  powiedziałam pełna zdziwienia
-  Miles Ci powiedział, musisz się spakować, jutro po Ciebie przyjdą-  odezwała się Kocica  chrapliwym głosem.
- Kto po mnie przyjedzie?- zapytałam  zirytowana.
-  Służby federalne, to nie oczywiste? – cmoknęła  Belly z  dezaprobatą. Była mniej więcej w wieku mojego brata i wyglądała na całkiem wyszczekana, jak na takiego smarkulca.
- Wy. Jesteście. Wszyscy. Zdrowo. Kopnięci. – powiedziałam, marszcząc brwi.  Na chwilę nastała cisza, a ja wstałam od stołu  i podeszłam do łóżka.
- Skoro, uważasz, że my jesteśmy kopnięci, zobaczymy jak niedługo nazwiesz siebie. – powiedziała   staruszka, takim tonem jakby była na haju  i mrugnęła do mnie.
-  Zobaczymy, jak w takim razie nazwie Milesa – zapytała pointrygowany chłopak, a Kocica wybuchała śmiechem.
-  Co w tym takie zabawnego?- zapytałam i tupnęła nogą w podłogę.  Staruszka  obróciła się w moją stronę.
- Jest z późno, żebyśmy cię stąd zabrali za nim przyjadą.  Mogłaś pojechać z Milesem, ale tego nie zrobiłaś, więc los wystawia Cię na ciężko próbę, moje dziecko.  Ale może to otworzy Ci Wzrok i wspomoże twoja czakrę. Nie mów im nic na swój temat, na temat tego co  widziałaś i widzisz ani nic na temat swojej rodziny. Będziesz wtedy bezpieczna. Zapisuj każde swoje przemyślenie i wszystkie  kalatry,  jakich doświadczysz. Miles Cię odnajdzie i wszystkiego Cię nauczy.  Powodzenia drogocenna April. W tobie nasza nadzieja  Wieczne Medium.- powiedziała  nakreśliła jakiś znak w powietrzu i nagle wszystko zniknęło.  Stół, drzewo, hot-dogi, ludzie. Wszystko.  Znów poczuła zimny podmuch wiatru, a ona, jakby mając macki, oplótł ja i wsadziła z powrotem do łóżka, zamykając jej powieki.



piątek, 6 grudnia 2013

Część VI (:



Tumtumtumtutmutmtum, przynoszę wam szóstą część mojego opowiadania :3
 Powiem wam szczerze, że bardzo czekałam na  ten fragment (pewnie dlatego, że ON się pojawia -ale ciii to sekret ;))  i powiem nieskromnie, że ta notka chyba jest naprawdę dobra, ale ocenę, już zostawiam wam:)

                         Pragnę wam jeszcze podziękować bo dobiliśmy lekko ponad dwudziestu obserwatorów, po pierwszych pięciu notkach! Dziękuję i specjalnie dla was, wirtualny przytulas :3


Zapraszam do czytania (:
_______________________________________________________________________





Chłopak  z burzą  czarnych włosów postawionych na żel uśmiechnął się do niej odsłaniając białe zęby.
Stworzonko, które  przypominało kunę  także uniosło wargi i pokazało małe ostre ząbki, warcząc przy tym zabawnie.
„Szczerze mówiąc, to zwierze wygląda jakby chciało się uśmiechnąć” – pomyślała „ albo wylizać resztki jedzenia z zębów”. Obrzydziło ja trochę, ze myśli o takich rzeczach i natychmiast  skarciła się w duchu. Nie powinna teraz myśleć  o tym co robi a czego nie robi ten dziwny wybryk natury. 
- Ej. Nie nazywaj „wybrykiem natury” mojej małej Maddie. – powiedział  męskim, ale cholernie przyjemnym dla ucha głosem chłopak i  podrapała za uchem stworzonko, a ono w   odpowiedzi mruknęło, zamykając  czarne ślepia.- Aha,  i tak. Ona rzeczywiście się do ciebie uśmiecha. Nie radziłbym Ci  myśleć o niej w ten sposób, bo ja dość obrażasz, szczególnie kiedy stara się być dla Ciebie miła.– skończył rzeczowym tonem celując w nią palcem.   April nie potrafiła ukryć zdziwienia, oczy otworzyła szerzej i chyba lekko otworzyła usta. Starała się powiedzieć coś mądrego, lub przynajmniej adekwatnego do sytuacji, w której się znalazła, ale z jej ust wydobyło się tylko głośnie parsknięcie śmiechu.
- Że co?- powiedziała – Czy ty, nazwałeś to … to coś Maddie?  - powiedziała i znów parsknęła z pogardą.
- Skarbie, posłuchaj …- zaczął chłopak trochę urażony,  odgarniając grzywkę do góry.
- Żadne „skarbie” -  fuknęła i popatrzyła się wymownie na jego  bladą rękę, która nadal trzymał na jej ramieniu. Chłopak speszony  od razu ją cofną. – Zostaw mnie.- warknęła i odwróciła się w stronę kierunku jazdy.  Nie miała zamiaru rozmawiać z chłopakiem, którego nawet nie zna.  Chłopak położył się na  oparciu jej siedzenia, tak, jak zwykle ona kładła się na ławce, podczas pierwszej lekcji  poniedziałek.
- Podejście drugie – mruknął wyraźnie rozbawiony. – wiem jak ci pomóc.- powiedział niby od niechcenia  ściągając Maddie z czubka jego głowy. April  starała się ukryć swoją ciekawość, ale pomimo to odwróciła się w stronę  chłopaka i nadstawiał uszu. Ten  zaśmiał się cicho.
-  Jestem Miles.  No, wiesz jakby dziecko nie wiedziało gdzie ma wstawić literę „s” w  nie pełnym wyrazie „ mile”. A to jest Maddie. Maddie, to jest April Lee. – zwrócił się do kunowatego stworzonka. Mina dziewczyny stężała. Nie miała ochoty się bawić w żadne gierki, a tym bardziej  udawać, że ma ochotę rozmawiać z tym chłopakiem z takim miejscu i na taki temat.  Ściągnęła i uniosła brwi.
- Jak  możesz mi pomóc?-   zapytała oschle, drżącym głosem.  Twarz chłopaka spoważniała, a on sam potarł rękawem czarnej skórzanej   kurtki czoło.
- Musisz teraz ze mną wyjść. Wyjechać razem  ze mną z miasta.- powiedział poważnie a uśmiech seksownego psychopaty  znikł z jego twarzy.  Dziewczyna otworzyła szeroko oczy  i zaniosła się pogardliwym śmiechem myśląc, ze to dowcip.  Kiedy jednak Miles nie zareagował podobnie, dziewczyna  przestała i wyglądała na bardziej złą niż zmieszaną.
- To żart tak? Cholera, jak myślisz, że to było…- nie dokończyła.
-Nic nie myślę April. Chcę Ci pomóc. Cholera… Ja muszę Ci pomóc, rozumiesz? I albo pójdziesz teraz ze mną i zabiorę cię w miejsce gdzie będziesz bezpieczna, albo stanie się cos strasznego.-
-Czyli co? Pójdę do lekarza zamkną mnie w wariatkowie na kilka lat ale potem nie będę miała już żadnych problemów ze wzrokiem? Nie będę miała zwid?  Lepsze to, niż  wyjechać z obcym chłopakiem za granice stanu- zakończyła przeciągając.
„Co to ma być?  On robi ze mnie idiotkę?” – dodała w duchu.
Miles uderzył ręką w oparcie jej fotela
- Nie robię  z ciebie idiotki. Ale nie mogę Ci nic więcej powiedzieć, rozumiesz? Chyba, że ze mną pójdziesz….-  April wstała momentalnie i zarzuciła włosy do tyłu. Wrzuciła szybko  szkicownik do torby i podeszła do drzwi,  mieszkała jedne przystanek dalej, ale nie miała siły, słuchać głupstw, od chłopaka bez tożsamości. Miles także wstał i złapał ją za przegub a Maddie syknęła przeciągle.
- W takim razie, uważaj. Przygotuj się na jutro. Weź torbę i spakuj tam wszystkie potrzebne rzeczy. Telefon też. Tylko przełóż kartę sim do jakiegoś  starego rupiecie a im  oddaj swój prawdziwy, rozumiesz? -   wpatrywał się w nią tak intensywnie, że musiała kiwnąć, chociaż tak naprawdę nie rozumiała o co chodzi.  – O  rodziców i brata się nie martw im nie powinni nic zrobić.- dodał pod nosem i odwrócił wzrok a ona od razu wypadła w transu.
- Co? Jak to nie powinni im nic zrobić? Jacy oni? O czym ty mówisz?- prawie krzyknęła, ze złości, ze nic nie rozumie a chłopak cały czas mówi zagadkami.  Kiedy tramwaj zahamował a drzwi  momentalnie się otworzyły, Miles znów na nią patrzył swoimi przenikłymi zielonymi oczami, jedno było chyba trochę bardziej niebieskie…
- Idź. Szybko. Nie mogą zobaczyć, że zemną rozmawiałaś.  Za wszelką cenę, im nic nie mów na swój temat. Postaram się Ciebie odnaleźć. – To mówiąc wypchnął ją z tramwaju, na chwilę przed tym jak drzwi się zamknęły a  maszyna potoczyła się mozolnie do przodu.  Dziewczyna  stała sama na pustym przystanku  a wiatr rozwiewał jej włosy. Stała tam tak jeszcze chwilę w zupełnym otępieniu.
- CO?  CO?! -  zaczęła krzyczeć i z całej siły tupać w chodnik-  O co w tym do cholery chodzi? Dlaczego miałam gdzieś z nim jechać? Kto mnie zabierze? – poczuła  jak łzy powoli napływają jej do oczu – Czemu mam się nie martwić o rodziców i Adama? – krzyknęła  tak głośno, że zabolała ja gardło.  Kopnęła z całej siły  w ławkę, która stała niedaleko, a ta cicho zabrzęczała. Nic nie rozumiała. W głowie kłębiło jej się tysiące pytań, a niestety na żadne nie znała odpowiedzi.

W pokoju, który był cały wytapetowany w róże, kłębiły się chmury z kadzidełka. Panowała w nim zupełna cisza, a cztery postacie siedziały nieruchomo  w kole, pogrążone w jakimś dziwnym transie, dopóki ktoś gwałtowanie nie zapukał w drzwi. Stary, choć melodyjny głos potoczył się echem po ścianach, zezwalając na wejście.
Miles wpadł do pomieszczenia  trzaskając drzwiami. Zmierzwił włosy ręką, chodząc tam i z powrotem.
- Kochanieńki  otwór proszę okno, bo tu strasznie gorąco i duszno – powiedział inny  o wiele starszy głos, kiedy jego właścicielka zaczęła się podnosić.  Chłopak skinąwszy  posłusznie głową podszedł, otworzył okno  i ręką zaczął wygarniać opary ze środka pokoju.
Ktoś zdmuchnął świeczki.
Ktoś mlasnął.
A ktoś się zaśmiał.
Po chwili, pomieszczenie zalało ciepłe światło, dochodzące  od starej lampy, która stała  w rogu.  Twarze tajemniczych  postaci były teraz dobrze widoczne. Sześcioletnia dziewczynka przytulała do siebie mocno, pluszowego króliczka. Chłopak w wieku około dwunastu lat  przeciągnął się wyciągając ręce do góry.  Młoda kobieta z kocimi rysami, rzuciła Milesowi zawistne spojrzenie poprawiając włosy. Ten jednak zupełnie ją zignorował. Starsza pani, która zapalała światło usiadła na bujanym fotelu, który stał koło okna i zaczęła uważnie wpatrywać się w jakiś nieznany punkt, po drugiej stronie ulicy. . Mała sześciolatka, wstała  i wymachując pluszakiem, chwiejnym krokiem podeszła do fotela i  wspięła się na kolana staruszki. Miles potarł czoło i oparł się o ścianę.
- Nie chciała prawda? – szepnęła staruszka, a chłopak w odpowiedzi kiwnął głową. – Powiedziałeś jej to, co ci kazałam?- spytała ponownie i znów w odpowiedzi dostała tylko kiwnięcie. Kocia dziewczyna prychnęła a  młodszy chłopak wyprostował się i nadstawił uszu.
-Jak to nie chciała?  Żarty sobie stroisz?  Mówiłam, trzeba było wysłać mnie…- fuknęła, ale od razu zamilkła kiedy staruszka podniosła palec.
-Tamaro. Nie będę tego przerabiała po raz kolejny. To nie ty, miałaś zostać wysłana. W wizji, było wyraźnie pokazane, kto ma być jej strażnikiem. – zakończyła ostrym tonem.
- A czy w Wielkiej Wizji nie wyraźnie  pokazane – powiedziała przedrzeźniając  starsza panią- że  każde jego potknięcie -  w tym momencie kiwnęła głową  w stronę Milesa – działa na naszą niekorzyść?  Czyli teraz na dobra sprawę wszystko przegraliśmy… - skończyła z wyrzutem. Młodszy  chłopak popatrzył na nią z jakimś dziwnym wyrazem twarzy, a  dookoła niego przez chwilę zamigotała różnokolorowa  mgła.  Miles zacisnął pięści i już miał cos powiedzieć, ale przez okno wleciał wielki srebrno złoty ptak i usiadł na oparciu bujanego fotela.  Zapadła niezręczna cisza, która była przepełniona, zachwytem, niepokojem i szczęściem.
-Jesteś Midelton-  zaśmiała staruszka gładząc delikatnie głowę ptaka –  Brakowało mi Cie, stary pryku! Zaczynałam się niepokoić! – i znów się zaśmiała a ptak uszczypnął ją przyjacielsko w ucho-  Wrócił, więc Tamara, nie masz się o co martwić. Jestem opiekunem wizji, a Midelton wrócił. To nie może zwiastować nic złego, czyż nie? – zapytała ciut bardziej napiętym głosem w stronę dziewczyny o kocich rysach, nazywanej Tamarą, po czym zwróciła się w stronę Milesa-  Kochanieńki. Czeka Cię nie lada wyzwanie, ale wierzę, że mu podołasz. Podejdź tu, no proszę, chodź, chodź – przygarnęła chłopaka do siebie,   a ten kucnął przy bujanym fotelu. -  Widzisz księżyc? Właśnie wyjrzał zza chmur, o tam.  Piękny prawda? – zapytała z nutą zachwytu w głosie- A teraz posłuchaj.  Kiedy  ktoś z senioratu, staje się opiekunem wizji,  jego Dajmon go zostawia. Nikt  nie wie, gdzie idzie i co tam robi albo czym się zajmuje – zaczęła z namysłem – to jest bardzo kłopotliwe, nie mieć przy  sobie Dajmona, ale o tym wiesz. Wiele z nich nie wraca i ich właściciele umierają, bo zagubiła się jakaś część ich samych.  One same, też nie wiedzą co ich czeka, ale mimo to, trwają  uparcie w wierze, że się uda i powrócą do domu, niezależnie  od tego, co się stanie. I teraz ty – zwróciła swoje nieziemsko niebieskie oczy ku Milesowi – musisz odbyć swoją wędrówkę. Nie wiesz co Cię tam czeka i nie wiesz co się stanie, ale musisz wierzyć. Bo od Ciebie i od tej dziewczyny zależy bardzo wiele. – skończyła i przytulając  mała dziewczynkę do piersi  znów popatrzyła na księżyc.
-  Obstawiam, że wywiozą ją jutro rano. Za ile mam jej zacząć szukać? - zapytał ochrypłym głosem.
- Najlepiej od razu. Masz sześć godzin na przyjazd służb do jej domu. Musisz zacząć jej szukać, już teraz, nawet jeśli do rana będzie w swoim własnym łóżku.- szepnęła z goryczą w głosie. Sześciolatka zsunęła się jej z kolan i położyła się na starej, eleganckiej kanapie. Miejsce dziewczynki zajął Midelton, bardzo zadowolony z tego, że ma teraz staruszkę tylko dla siebie.  Chłopak wstał, wytarł ręce   i nachylił się  do staruszki  po czym mocno ją  przytulił.
- Niedługo się spotkamy- szepnął – Kocham Cie babciu- powiedział, czując gulę w gardle. Za nim wyszedł  poczochrał trochę młodszego chłopaka, powiedział „dobranoc” małej dziewczynce i zupełnie zignorował Tamarę.

Siedział teraz w swoim czarnym    i co chwile pocierał twarz przywołując w myślach raz po raz sytuację, która miała miejsce  przed chwilą w mieszkaniu jego babci.  Rzucił ostatnie tęskne spojrzenie w stronę okna, przy którym wciąż stała babcia.
- Więc, panno Lee, jedziemy cię szukać – powiedział kąśliwie pod nosem, głaszcząc  mruczącą Maddie. Miles nacisnął pedał  gazu, podkręcił regulator głośnika i z zawrotną  prędkością  wyjechał z małego  osiedla,  w stanie Alabama.